Forge of Empires

Ocena

4.92

Głosy
1283
Wydawca
Innogames
Data premiery
12 kwietnia 2012

O grze

Forge of Empires to gra, która wygląda, jakby klasyczny city builder wskoczył do wehikułu czasu. Zaczynasz w epoce kamienia łupanego, stawiając chaty i szkoląc włóczników, a zanim się obejrzysz, brukujesz drogi w czasach nowoczesnych. To darmowa strategia MMO, w której rozwijasz miasto przez kolejne epoki, budując nowe obiekty, odblokowując technologie i walcząc na heksagonalnych polach bitew. Schemat jest prosty: buduj, zbieraj, podbijaj, a potem powtarzaj tę zabawę – tylko z coraz bardziej wypasionym nakryciem głowy.

Recenzja

Forge of Empires – Od szałasów do kosmicznych wieżowców. Ile grind'u jesteś w stanie znieść?

Wyobraź sobie, że SimCity i Civilization poszły razem na randkę, a ich dzieciak wychował się na mikropłatnościach i walkach na heksach. Tak właśnie pachnie Forge of Empires. Zaczynasz z paroma chatkami, zbierasz monety i surowce co kilka chwil. Badania naukowe odblokowują nowe budynki, a twoje miasto wchodzi w nową erę: brąz, żelazo, kolonializm… i tak w kółko. Każda epoka to nowe drzewko technologii, inne wojsko, świeże zgryzoty ze zbyt małą ilością miejsca.


Witamy w epoce kamienia: klik, klik, frustracja

Dzień pierwszy. Patrzę na kawałek trawnika, dwa namioty i coś, co chyba było ogniskiem, ale grafik najwidoczniej zrobił to w piątą po południu. Witaj w epoce kamienia. Misja? Z prowizorycznego pola namiotowego mam zrobić imperium. Jasne, brzmi prosto.

Samouczek podtyka mi menu budowy i podpowiada: "Postaw chatkę". Klikam — powstaje w sekundy. Super. Potem pochłania jedyną wolną ludność. I już, nie mam pracowników, więc nowych budynków też nie będzie. Mam chatę i odrobinę wstydu.

Cały klimat gry jest właśnie taki. Coś próbujesz — wpadasz w ograniczenie. Naprawiasz — trafiasz na kolejne. Budujesz zbyt szybko, ekonomia sapie jak parowóz. Czekasz za długo, a twoi sąsiedzi już piją winko w epoce żelaza. Każda decyzja kosztuje: monety, surowce, miejsce, resztki dumy.


Punkty rozwoju, diamenty i wieczne "czekaj, zaraz"

Tu wszystkim rządzą punkty rozwoju — dostajesz jeden na godzinę. Wydajesz je na badania technologii, ulepszenia budynków, handel. To tlen tego świata i twórcy wydzielają go łyżeczką.

Na początku spoko — wpadasz, wydajesz parę punktów, coś tam rozbudujesz, może wygrasz bójkę i spadasz. Ale minuty szybko zamieniają się w godziny. Chcesz technologię Brązownictwo? 16 punktów. Nie masz? Wpadaj za kilka godzin. Albo i później.

Diamenty są, oczywiście — za pierwsze zadanka: masz 50. Fajnie. Ale budynek, który chcesz? 250. Przyspiesz badanie? 1000. Ten pierwszy strumyczek? To tylko zachęta. Standard.

Odstawiłem portfel. Naprawdę próbowałem. Ale gdy epoka żelaza zamigała mi obietnicami jak kebab o 3 nad ranem — poległem. Piątka wleciała. Na chwałę nauki. Chwalebne to nie było.


Walka: heksy, włócznie i szybkie lekcje pokory

No dobra, pogadajmy o walce. Większość takich gier? Klikasz "auto" i możesz iść zrobić herbatę. W Forge musisz się ruszyć. Faktyczne heksy. Faktyczne tury. Faktyczne obijanie kijem.

Mój pierwszy pojedynek: dwóch włóczników kontra kilku wkurzonych tubylców. Ruszyłem się, spudłowałem, spróbowałem kłuć. Proste, ale jakoś daje radę. Z czasem wchodzi coraz więcej strategii: łucznicy sieją z dystansu, kawaleria objeżdża bokiem, machiny oblężnicze wybuchają przy byle okazji.

Jest tu zaskakująca głębia, jeśli masz cierpliwość. Auto-bitwa oszczędza czas, ale manualne starcia — tam decydujesz. Problem w tym, że żołnierze nie biorą się z powietrza. Wyszkolenie kosztuje czas i surowce. Stracisz oddział, czekasz na kolejny. Więc stałem się wybredny. Walczyłem tylko wtedy, gdy miałem ~100% szans. Albo chociaż mi się tak wydawało.

Gra nagradza kombinacje i spryt. Ale każdy błąd kosztuje. Jedna pomyłka i na nowo układasz chodniki. Serio, demolowałem drogi w czystej panice.


Dołącz do gildii, czyli matematyka sekty Forge

Po kilku godzinach odblokowałem gildię. Spodziewałem się luźnej współpracy, a trafiłem do świątyni Excela. Tabele. Liczniki. Poradniki z epoki forów phpBB. Połowa porad dotyczy budynków, o których nigdy nie słyszałem.

A jednak… to działało!

Gildia zmienia perspektywę. Już nie tylko budujesz — inwestujesz. Wrzucasz punkty rozwoju w Wielkie Budowle innych, a przy dobrej taktyce wychodzisz na plus. Budynek, o którym wszyscy mówią? Łuk. Zmienia pomaganie innym w maszynkę do punktów. Raczej.

Jedyny problem? Potrzebujesz rzeczy z Er przyszłości, żeby to postawić. A ja wciąż gotowałem wodę w glinianym garnku. Więc zacząłem handlować wszystkim, co miałem. Pisałem do ludzi jak domokrążca z Allegro. Robiłem interesy, których nie rozumiałem. W końcu się udało.

I rzeczywiście, jak Łuk stanął, wszystko przyspieszyło. Punkty zaczęły płynąć. Gra zaczęła mieć sens. Ta gildia, co wyglądała jak sekta arkuszy kalkulacyjnych? Stała się moim drugim domem. Pod spodem to ekonomiczny symulator, który ledwo rozumiem, ale nie przeszkadza, bo… działa!


Zadania, zadania i jeszcze więcej eventów

Żeby nie dać ci odpocząć, Forge sypie eventami jakby piksele kończyły się po promocji. Letnie festyny. Jesienne wypieki. Piłkarskie turnieje. Z nagrodami, których oczywiście potrzebujesz.

Brzmi fajnie. I jest — tylko że tego jest... milion.

Musisz logować się ciągle. Wykonać misję. Kliknąć tu, ulepszyć tam. Po dwóch godzinach — powtórzyć. Część zadań prosta: zbierz monety, wygraj walkę, kliknij kurczaka. Inne? Kosmos. "Wydaj dokładnie 47 punktów rozwoju, zbuduj trzy kowale i wygłaszcz psa sąsiada." To ostatnie prawie prawda.

Sam zacząłem logować się między spotkaniami, tylko na chwilkę, by nie stracić serii dziennych. Wciąga. Wtedy dotarło do mnie — Forge to nie tylko budowanie imperium. To jest... menadżer rutyny przebrany za grę o mieczach.


Od lepianki do świątyni laserów (i panika po drodze)

Po kilku dniach moje miasto wyglądało jak po burzy: strzechy obok brukowanych dróg, świątynie z błyskawicami z przyszłości, koza na środku rynku. Nie wiem, jak, ale działało. W miarę.

Ustawiłem pętle, punkty odliczone. Plan na 10 technologii czekał na ruch. Czułem się sprytny.

Aż zobaczyłem ranking.

Nagle okazało się, że inni mają metropolie jak małe państwa. Wszystko wymaksowane. Kosmiczne technologie. Łuki za milion punktów, mój przy nich wyglądał jak pal szałasowy. Ego wyparowało na miejscu.

Robię coś źle? Powinienem więcej budować? Grindować więcej punktów? Jeszcze raz doładować piątkę?

E tam. Radziłem sobie. Ale Forge nie pozwoli ci poczuć się zbyt pewnie — masz ciągle gonić. Zawsze tuż za kimś, zawsze "a może jeszcze…?". To sprytne. Trochę toksyczne. Ale nie pozwala przestać grać.

Kliknij tutaj, aby zagrać Forge of Empires