Recenzja Genshin Impact: Gacha, Bogowie i Bajeczny Grind
Teyvat wzywa – z przyjaciółmi, fajerwerkami i hektarami farmienia.
Witaj w Genshin Impact – tu anime jest w jakości 4K, miecze świecą się od żywiołów, a szanse na zdobycie postaci 5★? Cóż... statystycznie nabijają pokorę. Chcesz bawić się za darmo czy rzucać kartą kredytową jak szalony? W obu przypadkach dostajesz ogromny, otwarty świat pełen lochów, zagadek i bitew pełnych chaosu. Ale czy ten tytuł to coś więcej niż tylko efektowne pierwsze wrażenie? Rozbierzmy to na czynniki i zobaczmy, na jaką jazdę (i królicze nory) się piszesz.
Pierwszy kontakt: Slimy i Twarda Szkoła Teyvat
Odpaliłem Genshina myśląc, że to po prostu kolejny mobilny RPG w przebraniu. Parę widowiskowych zaklęć, podskoków w walce i kilkanaście godzin zabawy, zanim grind nie zamieni wszystkiego w tabelki Excela. A tu niespodzianka. Gra okazała się bardziej niebezpieczna: dla mojego wolnego czasu, pojemności dysku i – finalnie – portfela.
Wybrałem Podróżniczkę (jej animacja bezczynności miała charakterek) i wylądowałem na zielonych równinach Teyvat. Pierwszy przeciwnik? Electro Slime. Słodka kulka, która zwinęła mnie jak leżak na zimę. Machałem przyciskami. Spudłowane uniki. Czysta panika.
Ale walka była fair. Wszystko działało sprawnie, wyczuwalnie, reakcje miały znaczenie. Wrogowie nie szaleli na oślep – najpierw ostrzegali. Kombosy żywiołów naprawdę zmieniają wszystko. Gdy w końcu rozerwałem tego żelka Swirlem ognia i wiatru, podskoczyłem na krześle, jakby wygrał finał EVO. Trochę obciach. Kompletnie warto.
Paimon, Zagadki i Świat Gadatliwy Aż Do Bólu
No i pojawiła się Paimon. Latająca maskotka ze zgryzem gremlina po espresso i energią kogoś, kto nigdy nie przeklikuje dialogów. Wyobraź sobie Navi z Zeldy, tylko że z TikTokiem i zerową samokontrolą.
Na szczęście suwak głośności istnieje (błogosławione menu ustawień). Po ściszeniu zrobiło się ciszej, ale świat? Jeszcze głośniejszy. Nie tylko ptaki i wiatr – tam ciągle coś się dzieje! Wzgórza kryją zagadki, jeziora łupy, ruiny klimat.
Owszem, wspinaczka zalatuje trochę Breath of the Wild, ale tu ma własny sos. Każdą ścianę możesz zdobyć, dopóki pasek staminy nie powie "STOP". Loty? Czysta radocha. Wspinałem się tylko po to, żeby rzucić się z klifu. 10/10, zrobiłbym to znowu.
Podmiany, Bomba Królika i Elementalny Bajzel
Po godzinie odblokowałem Amber. Łuczniczka od ognia. Z króliczą bombą. I monologiem, który się nie kończy. I nagle walka przestała być prostym klepaniem przycisków. Zacząłem żonglować żywiołami, odpalać fajerwerki, wrzucać Przeładowanie (BUM) i Płonący Szał (większe BUM). Chaos, ale smakowity.
W tym miejscu Genshin wchodzi na poziom galaktycznego szachmistrza. Masz czteroosobową ekipę, każdy ze swoją bronią i żywiołem. Lód plus woda = zamrażarka. Mokre dostaje z prądem = parzenie. Ogień i wiatr? Tornado ostrego żalu. Totalny rozgardiasz, ale z głową.
Mój team? Podróżniczka (Anemo), Amber (Pyro), Kaeya (Cryo), Lisa (Electro). Nie meta, nie optymalne, nie żałuję. Jak moby latały jak popcorn po polu, byłem w niebie. Nie wiem, czemu to jest takie satysfakcjonujące. Po prostu jest.
Rzut Monetą: Gacha – Miłość i Łzy
No tak, w końcu uległem. Otwieram zakładkę Wishes – czyli anime-jednoręki bandyta lśniący brokatem. Robię dziesięć losowań. Wpada czterogwiazdkowy katalizator, masa upgrade'owego pyłu i... Noelle. Pokojówka z claymorem i kręgosłupem jak lodówka.
Było podniecająco. Było rozczarowująco. To jest gacha, panie i panowie.
Primogemy zbiera się powoli, jak krople rosy na liściu. Jest system litości (po 90 losowaniach gwarantowana 5★), ale nie licz, że wpadnie ulubienica, jeśli nie kręcisz dużo. To flirt dla portfela.
A jednak nie byłem zły. Rdzeń rozgrywki dawał radę. Gra i tak rzuca ci niezłych bohaterów, więc nie zostajesz z ręką w nocniku. Grałem kilkadziesiąt godzin bez wydawania ani grosza, a gdy już wydałem, to symboliczne 20 złotych na Welkin Moon. Serio – bez wyrzutów.
Liyue: Kamienni Bogowie, Ulice z Jadeitu i Fabuła na Wyższym Biegu
Teraz czas na Liyue. Mondstadt to średniowieczne winnice i wiatraki, a Liyue to miasto wykute w górach i kąpane w złocie. Klimat? Szokująca zmiana. Muzyka staje się tradycyjna, NPC-e zadziorni, a zadania – rozkręcone na maksa.
Zagadki idą na wyższy poziom. Zapalanie pochodni w dobrej kolejności, gonienie świecących duszków, rozwiązywanie łamigłówek jakby od tego zależał egzamin z geologii. Liyue Harbor? Gigantyczne. Mocno żyjące. Co drugi NPC wygląda jakby naprawdę miał coś do załatwienia.
Fabuła? Zaskakująco okej. Nie na tyle, by pisać o tym rozprawki, ale wystarczająco, żeby być ciekawym co dalej. Zwłaszcza, gdy na scenę wkraczają Archonowie. Zhongli (bóg Geo) sprawił, że zacząłem się zastanawiać, czy nadal gram, czy jednak słucham wykładu o kapitalizmie.
Ściana Żywicy: Kiedy Grind Gryzie Nawet Najtwardszych
Jadę, eksploruję, jestem w transie. I nagle – Żywica wali we mnie jak cegła z lootboxa.
Żywica to bilet na łupy. Bossowie, domeny, lochy – wszystko żąda od ciebie Żywicy. Dostajesz 160. Odnawia się wolniej niż słońce zimą. Albo płać, żeby przyspieszyć. Brak żywicy? Brak dropów. Brak postępu. Brak frajdy.
Na początku mnie to nie ruszało. I tak tyle się działo wokół. Ale potem? Bolesne. Chcesz ten pięciogwiazdkowy set Gladiatora? Szykuj się na speed-dating z tą samą domeną przez trzy tygodnie i dalej lądujesz z parą śmieciowych butów.
Są tacy, co zarządzają żywicą jak planem posiłków na raid. Ja potraktowałem to jako sygnał z góry, żeby wyjść na spacer. Albo się zdrzemnąć. Drzemka działała najlepiej.
Multi Błędy i Wydarzenia na Czasie
Tryb co-op odblokowuje się na 16. randze przygody. Dołączam do świata kumpla i w ciągu kilku sekund... przypadkowo podpalam pół łąki. Cóż, bywa.
Multi to loteria. Nie zrobisz fabuły i nie podniesiesz wszystkiego w cudzym świecie. Dziwne ograniczenia. Ale jest ubaw. Zwłaszcza, gdy oboje macie za niski poziom i ktoś wkurzy Ruin Guarda. Totalna panika.
A potem są eventy. Genshin serwuje wydarzenia jak cukierki na procesji. Rytmiczne gry, tower defense, balonowe wyścigi. Raz rozbrajam bomby, za chwilę ląduję w feverze Mario Kart na fajerwerkach.
Większość jest kozacka. Czasem trafia się wtopa. Ale wszystko na czas, więc albo wskakujesz, albo mrugniesz i po zawodach. Syndrom FOMO? Zdecydowanie. Dobra zabawa? Jeszcze bardziej.
Klimaty i Sztuka: Muzyka i Grafikowe Cukiereczki
Soundtrack? HOYO-MiX wymiata. Każdy region ma własny styl, przejścia są płynne jak masło. Mondstadt – fantasy i fleciki. Liyue wali po uszach guzhengami. Inazuma? Burze i dramat na shamisenie. To serio za dobre.
Wizualnie gra prezentuje się jakby Studio Ghibli wypiło energetyka. Cel-shading nie do końca poważny, zmienne warunki pogodowe i woda, która aż prosi, żeby w nią wpaść. Lokacje są ręcznie dopieszczone, ruiny wręcz namawiają do eksploracji – nawet jeśli będą puste. Waifu i husbando? Top klasa.
Serio, mógłbym grać tylko, żeby robić screeny. Bez żenady.
Podsumowanko: Wciąż Wciąga Jak Wirus
Po kilkudziesięciu godzinach – wciąż się loguję.
Gra dalej darmowa. Dalej piękna. Dalej zabójczo grindująca. Gacha może zrujnować twoje oszczędności, jeśli pozwolisz. Żywica spowolni każdy Twój krok. Niektóre eventy – meh. Ale sama rozgrywka? Petarda. Świat? Wciąż śpiewa.
Potraktuj to jak drugą pracę – szybko się wypalisz. Odpalaj jak cyfrowy plac zabaw na parę godzin tygodniowo – to jedna z najlepszych darmowych gier, jakie są.
Byle nie wpadać w wir wydatków. Bo potem zostaje tylko spowiedź do karty kredytowej.