Merge Gardens – Recenzja
Posprzątaj swój wirtualny folwark jagodą, ptakiem i... nie do końca logiczną zagadką
Merge Gardens na pierwszy rzut oka wygląda jak słodka gra o sadzeniu roślinek. Nie daj się jednak nabrać na te krzaczaste kształty – pod całą tą zielenią kryje się sprytna fabryka puzzli. Mechanika łączenia, poziomy match-3 i tyle fabularnego absurdu, żebyś notorycznie zaglądał za kolejnego żywopłotu. Chyba spędziłem tu za dużo czasu dokarmiając ptaki i sprzątając cyfrowe śmieci. Zero wyrzutów sumienia.
Zaczynasz od bajzlu. I ptaka.
Pierwsze, w co kliknąłem? Zatęchłe jajo. Pękło, wychodzi pisklak. Pisklak!, który już rządzi ogródkiem. No i kupili mnie od razu.
To nie jest jeden z tych sterylnych merge’ów bez duszy i z ambientem z windy. Merge Gardens wrzuca cię w sam środek zapuszczonej posiadłości, daje do ręki zardzewiałe grabie i dorzuca zagadkę. „A, i jeszcze masz teraz match-3.” Zamrugałem, wzruszyłem ramionami i brnę dalej.
Ogród to strefa katastrofy. Porozbijane rzeźby, omszały złom, trawa ledwo zipie. Wygląda jakby tu cyrk się przewrócił i nikt nie chciał sprzątać. Zaczynasz łączyć, kawałek po kawałku, czyścisz miejsce i odkopujesz różne dziwactwa. Zadziwiająco wciąga. Gdy już masz poczucie porządku, sru – kolejny burdelik.
Łącz, ulepszaj, powtarzaj (i może wrzuć w bańkę)
Zaczynasz od podstaw. Trzy identyczne rzeczy dają coś ciut ładniejszego. Trzy chwasty? Gratulacje, masz krzaczek, który już nie straszy. Wciskasz dalej i nagle masz topiary, wypasione rabaty i zwierzaki w stylowych ciuszkach.
Trochę jak warzenie eliksirów na trawniku. Skrzynki zmieniają się w beczki, potem w narzędziownię, a nagle bach – świecąca kula z pszczołami. Bez sensu, ale musiałem zobaczyć, co będzie dalej.
Magazyn? Cyrk na kółkach. Każdy upgrade to trochę Tetris, trochę zbieractwo level: babcia. Łączysz albo tracisz. Zbierasz – dostajesz za karę. Raz przyglądałem się konewce trzeciego poziomu przez dziesięć minut, bo nie wiedziałem: zbanować czy poświęcić. Panikowałem. Bez dumy.
A banie? To dopiero czarna magia. Możesz wrzucić przedmiot w bańkę i schować na chwilę, ale to kapryśne. Całe redditowe eseje są tylko o trikach z bańkami. Czułem, jakbym łamał prawo ogrodnicze.
Match-3 przejmuje kontrolę: Witaj w krainie zagadek
Już zaczynałem oceniać gust krzaków i układać skrzynie po kolorze, kiedy gra przejmuje stery. „Chcesz monety? Rozwiąż tego matcha.” No i nagle wciąga mnie świat truskawek i ciastek, jakbym był szefem sklepu z wypiekami z epoki wiktoriańskiej.
Burczałem do siebie. Przyszedłem łączyć. Ale... te zagadki serio wciągają. Układy sieką, kombosy satysfakcjonują, czasem udało się wyczyścić całą planszę jedną cytrynką. Może nawet uniosłem pięść z tryumfu.
Rozwiązujesz zagadkę, zgarniasz łupy i wracasz do ogródka. Ta pętla? Uzależnia na maksa.
Straciłem z 20 minut na jedną zagadkę tylko po to, żeby zdobyć jajko. Z jajka wyszedł ptak. Ptak sciął drewno. Drewno daje stosik, który odkrywa nowy kawałek ogrodu... a tam, niespodzianka, nowa zagadka! Pogoń za własnym ogonem, ale w dobrym wydaniu.
Poznaj Daisy: dziwny spadek i jeszcze dziwniejszy akcent
Grasz jako Daisy. Wielkie buty, wielkie oczy i jeszcze większa zagadka. Dziedziczy ten burdelik po wujku, który wsiąkł, a potem robi się już tylko bardziej nieswojo.
Odkrywasz zarośnięte strefy, dostajesz tajemnicze listy, a napotkane rzeźby patrzą na ciebie jakby... próbowały coś powiedzieć. Fabuła podaje ci tropy, ale nie zalewa fantasy kałużą.
Dubbing? Cóż, uroczy do bólu. Akcent Daisy jest jakby grała w trzech brytyjskich sitcomach naraz. Raz jest słodka, zaraz krzyczy na kaczkę jakby była dłużna czynsz. Nie wiem jak, ale to działa.
Jest jeszcze wiewiór, który brzmi, jakby prowadził szemrany biznes i flaming Vincent, co ocenia ci rabaty jak sztukę współczesną. Czy twórcy musieli się tak rozhulać? Nie. Czy dobrze, że to zrobili? Oczywiście.
Trochę o mikropłatnościach (spokojnie, wyskoczą szybko)
No dobra, czas powiedzieć jak jest – tu i ówdzie czai się chęć na twoje złotówki. Pierwsza oferta „startowego pakietu diamentów” wyskoczy zanim zdążysz zmiksować kanapkę. Czyli: „Chcesz skrócić ten 6-godzinny licznik?”
Dalej? No cóż, zaczyna się jazda. Rozbudowa ogrodu kosztuje premium. Boostery zwisają ci przed oczami jak babeczki, których „nie wolno brać”. Jest tego sporo.
Najbardziej boli magazyn. Żeby mieć więcej miejsca, musisz rozkminić sztukę bańkowania albo sypnąć diamentami. Niby czasem coś rzucą za darmo, ale parę godzin i koniec z rozdawnictwem.
Nie jest to złowieszcze. Bardziej... entuzjastyczne. Jak sąsiad, co grzecznie oferuje ci swoje „tanie trociny”.
Eventy, dziwaki i ten jeden flaming
Uwaga: Gdy myślisz, że ogarniasz system, wjeżdża event. Teraz łączysz dziwne jaja, zbierasz tokeny i odblokowujesz stwory rodem z disco polo – z animacjami i dziwną aurą.
Każde wydarzenie to osobna przestrzeń i nowe zasady. Tu sam wybierasz nagrody, tam gonitwa za dropem. Jest nerwowo, ale pozytywnie.
Ptaki? Tego jest masa. Jedne pracują jak mrówki, inne tylko machają skrzydłami udając, że są potrzebne. Jeden mój ptak przez 20 minut chodził wokół skrzyni i NIC więcej nie zrobił.
Ogarnianie tej ferajny to oddzielna gra. Trochę jak prowadzenie przedszkola, trochę jak rozliczanie PIT-ów.
Potem odblokowujesz budki i gniazda – fabryczki ptaków. Cały wieczór spędziłem na rozkminie, który darmozjad powinien zbierać co. Nigdy nie miałem tak przemyślanego biznesplanu przy prawdziwej robocie.
Uzależnienie od łączenia istnieje. I jest całkiem przyjemne.
Około dziesiątej godziny przestałem „grać” w Merge Gardens. Ja już z niego żyłem. Klikałem skrzynki do obiadu, planowałem łączenia przy myciu zębów. Raz szepnąłem publicznie „tej bańki jeszcze nie ruszaj” do telefonu.
Niewiele się tak naprawdę zmienia. Ale zaczynasz myśleć jak ogródkowy goblin. Planować, hoardować mniej. Uczysz się ignorować ptaki, którym odbija.
Postępy są powolne, ale czujesz je ciągle. Każdy odkryty kafel czy nowy zakątek to głębokie uczucie satysfakcji. Znowu nowy bałagan do okiełznania. Więcej do ogarnięcia. Więcej porządku w chaosie.
Werdykt: Merge Gardens to bałagan, który warto ogarnąć
Merge Gardens nie tylko mnie zaskoczyło, ale lekko przejęło stery nad moją głową. Miała być lekka łamigłówka, a zostało testowanie, jak długo da się wytrzymać w ptasiej biurokracji.
Jest tu sporo uroku. Ale gra potrafi wciągnąć głębiej niż sądzisz. Zagadki są konkretne. Łączenie daje frajdę. Dziwaczne postacie sprawiają, że całość żyje.
Monetyzacja bywa nachalna, ale do przełknięcia. Jeśli lubisz sortować cyfrowe graty na jeszcze ładniejsze cyfrowe graty, to tutaj możesz się odnaleźć.
A jak zaczniesz nadawać imiona swoim krzakom? Nie oceniam. Każdy tam był.